Strona:PL Joseph Conrad-Młodość; Jądro ciemności.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

nie robiłem. Mieszkał przeważnie w tych wsiach nad jeziorem. Kiedy przychodził nad rzekę, to czasem mnie lubił a czasem lepiej się było pilnować. Ten człowiek zawiele cierpiał. Nienawidził tego wszystkiego i jakoś nie mógł tego porzucić. Kiedy mi się trafiała sposobność, prosiłem go żeby rzucił to wszystko póki jeszcze czas; proponowałem, że wrócę z nim razem. Mówił: dobrze, a potem zostawał; wyruszał znów na poszukiwanie kości słoniowej; znikał na całe tygodnie; zapamiętywał się wśród tych ludzi — zapamiętywał się — rozumie pan“.
— „Przecież to warjat“ — rzekłem.
— Zaprzeczył mi z oburzeniem. Gdzieżby Kurtz mógł być warjatem. Gdybym go słyszał mówiącego jeszcze przed dwoma dniami, nie śmiałbym napomykać o czemś podobnem... Wziąłem znów do ręki lunetę podczas gdy tamten mówił, i patrzyłem na brzeg, wodząc szkłami po skraju lasu z obu stron domu i za nim. Niepokoiła mię świadomość że tam są ludzie w tym gąszczu, tacy cisi, tacy spokojni — równie spokojni i cisi jak walący się dom u szczytu wzgórza. Na obliczu natury nie było żadnego śladu tej zdumiewającej historji, której Rosjanin właściwie mi nie opowiadał, napomykał mi tylko o niej wśród oderwanych okrzyków i wzruszania ramionami, wśród ułamków zdań i aluzyj przechodzących w głębokie westchnienia. Las był nieporuszony jak maska — głuchy jak zamknięte więzienne drzwi — i patrzył na mnie z wyrazem tajonej wiedzy, niedostępnego milczenia, cierpliwego oczekiwania. Rosjanin wyjaśniał w dalszym ciągu że Kurtz powrócił nad rzekę dopiero niedawno, prowadząc z sobą wszystkich wojowników tego ludu z nad jeziora. Był nieobecny