Strona:PL Joseph Conrad-Młodość; Jądro ciemności.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.

dalece jakbyście mogli przypuszczać. Moje nagłe rzucenie się wtył było w gruncie rzeczy tylko odruchem zdziwienia. Widzicie, spodziewałem się że znajdę kulę z drzewa. Wróciłem powoli do pierwszej głowy którą dostrzegłem — i oto tkwiła tam, czarna, zeschła, zapadła, z zamkniętemi powiekami — zdająca się spać u szczytu tego pala, a ściągnięte jej, suche usta, ukazujące wąską i białą linję zębów, uśmiechały się, uśmiechały bez końca do jakiegoś nieustannego, żartobliwego snu wśród tej wieczystej drzemki.
— Nie zdradzam żadnych handlowych sekretów. Faktem jest że dyrektor mówił potem, iż metody Kurtza zrujnowały cały okrąg. Nie mam w tej sprawie własnego zdania, ale chcę abyście zrozumieli dokładnie: nic nikomu właściwie nie przyszło z tych głów tkwiących na palach. Świadczyły tylko o tem, że Kurtz nie miał żadnego hamulca w nasycaniu różnych żądz, że czegoś w nim brakowało, jakiejś drobnej rzeczy, której nie można było odnaleźć pod jego wspaniałą wymową, gdy zaszła nagląca potrzeba. Czy wiedział sam o tym swoim braku, nie umiem powiedzieć. Myślę że uświadomił go sobie w końcu — dopiero w samym końcu. Ale dzicz przejrzała Kurtza wcześnie i wywarła na nim straszliwą zemstę za nieprawdopodobne jego najście. Myślę że szeptała mu rzeczy których sam o sobie nie wiedział, rzeczy o których nie miał pojęcia, póki mu ich nie podsunęła ta wielka samotność; a ów szept dziczy okazał się nieprzeparcie ponętnym. Rozebrzmiał w Kurtzu głośnem echem, ponieważ wnętrze jego było puste... Opuściłem szkła, i głowa która wydawała mi się tak bliską, że można było do niej przemówić, odskoczyła zda się odrazu na niedostępną odległość.