Strona:PL Joseph Conrad-Młodość; Jądro ciemności.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

kraju; a wówczas, jakby za sprawą czarów, strumienie ludzkich stworzeń — nagich ludzkich stworzeń — z włóczniami w rękach, z łukami, z tarczami, stworzeń o okrutnych spojrzeniach i dzikich ruchach, zaczęły spływać na polankę z mrocznego, zadumanego lasu. Gąszcz wstrząsał się, trawy się chwiały czas jakiś, a potem wszystko stanęło jak wryte w nieruchomej baczności.
— „No, jeśli teraz nie powie im tego co trzeba, to będzie po nas“, rzekł Rosjanin u mego boku.
— Grupa ludzi z noszami stanęła również jak skamieniała w pół drogi do parowca. Zobaczyłem ponad barkami tragarzy wychudłego człowieka na noszach, który usiadł i podniósł ramię.
— „Miejmy nadzieję że ten, który naogół umie mówić tak dobrze o miłości, znajdzie teraz argument by nas ocalić“, rzekłem.
— Rozgoryczało mnie idjotyczne niebezpieczeństwo naszego położenia, jakgdyby zależność od tego okrutnego widma była hańbiącą koniecznością. Nie mogłem pochwycić żadnego dźwięku, ale przez szkła widziałem chude ramię wyciągnięte władczo, widziałem że dolna szczęka się rusza, a oczy połyskują mrocznie w głębi kościstej głowy, kiwającej się w groteskowych podrzutach. Kurtz — Kurtz — to znaczy po niemiecku krótki, nieprawdaż? Otóż to nazwisko było równie prawdziwe jak wszystko inne w jego życiu — i śmierci. Wydało mi się że ten człowiek ma przynajmniej siedem stóp długości. Nakrycie opadło z jego ciała, które się wynurzyło niby ze śmiertelnej koszuli, nędzne i przerażające. Spostrzegłem że klatka piersiowa porusza się wraz z żebrami, że widmo kiwa kośćmi ramienia. Wyglądało to, jakby rzezany w starej kości słoniowej żywy