skiej ściany lasów jak brzęczenie pszczół z ula, i wywierał dziwny, narkotyczny wpływ na moje wpół rozbudzone zmysły. Zdaje się że drzemałem, oparty o poręcz, póki nagły wybuch wrzasków, ogłuszający wybuch skupionego, tajemniczego szału nie zbudził mnie, oszołomionego zdumieniem. Ustał raptownie i cichy pomruk ciągnął się dalej, sprawiając wrażenie słyszalnej i kojącej ciszy. Zajrzałem mimochodem do małej kajuty. Paliło się tam światło, lecz Kurtza nie było.
— Sądzę że byłbym krzyknął, gdybym wierzył swym oczom. Ale nie uwierzyłem z początku — wydało mi się to takie niemożliwe. Straciłem panowanie nad sobą, owładnięty prostym, bezmyślnym strachem, czystem, bezprzedmiotowem przerażeniem, nie związanem z żadnym wyraźnym kształtem fizycznego niebezpieczeństwa. Tem, co uczyniło moje wzruszenie tak potężnem, był — jakże mam to określić? — moralny wstrząs któremu uległem, jakby na mnie spadło niespodzianie coś wręcz potwornego, nieznośnego dla myśli i przejmującego wstrętem duszę. Trwało to naturalnie najdrobniejszy ułamek sekundy, potem zaś pospolite uczucie zwykłego, śmiertelnego niebezpieczeństwa było zaiste pożądane i kojące; nie przejmowała mnie możliwość nagłego napadu i rzezi, lub czegoś w tym rodzaju co wisiało nad nami. Uspokoiłem się istotnie tak bardzo, że nie podniosłem alarmu.
— O trzy stopy ode mnie siedział na krześle, na pokładzie, agent zapięty w ulster po szyję i spał. Wrzaski go nie obudziły; chrapał lekko; zostawiłem go śpiącego i wyskoczyłem na brzeg. Nie zdradziłem Kurtza — było mi sądzone abym go nigdy nie zdradził — było zapisane że mam pozostać wiernym do końca zmorze, na którą padł mój wybór. Pragnąłem
Strona:PL Joseph Conrad-Młodość; Jądro ciemności.djvu/184
Ta strona została uwierzytelniona.