Strona:PL Joseph Conrad-Młodość; Jądro ciemności.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.

dla wiary człowieka w ludzkość, jak ten ostatni wybuch jego szczerości. A walczył także i z sobą. Widziałem to — słyszałem. Widziałem niepojętą tajemnicę duszy, która nie zna żadnego hamulca, żadnej wiary, żadnego lęku, a jednak walczy naoślep sama z sobą. Panowałem nieźle nad swemi nerwami, lecz gdy doprowadziłem wreszcie do tego że Kurtz legł na tapczanie, obtarłem sobie czoło a nogi się trzęsły pode mną, jakbym był zszedł z tego wzgórza, dźwigając z pół tonny na grzbiecie. A tymczasem jego tylko podtrzymywałem; kościste ramię obejmowało mi szyję — nie o wiele był cięższy od dziecka.
— Gdyśmy ruszyli z miejsca następnego dnia o południu, tłum — z którego obecności za kurtyną drzew zdawałem sobie wciąż dokładnie sprawę — wypłynął znów z lasu, zapełnił polankę, pokrył zbocze masą nagich, dyszących, rozedrganych, bronzowych ciał. Skierowałem statek w górę, potem zawróciłem w dół rzeki, i dwa tysiące oczu śledziły obroty dzikiego rzecznego demona, który wśród plusku i głuchych uderzeń bił wodę straszliwym ogonem i ział czarnym dymem w powietrze. Przed pierwszym rzędem tłumu trzech ludzi, umazanych od stóp do głów jasno czerwoną ziemią, kroczyło niespokojnie wzdłuż brzegu tam i z powrotem. Gdyśmy znów zrównali się z nimi, obrócili się ku rzece, zaczęli tupać, kiwać głowami przybranemi w rogi, kołysać szkarłatnemi ciałami; potrząsali w stronę dzikiego demona rzeki pękiem czarnych piór i wyleniałą skórą z wiszącym ogonem, wyglądającą jak zasuszona tykwa; jednocześnie zaś wykrzykiwali co pewien czas chórem szeregi zdumiewających słów, które nie były podobne do żadnych dźwięków ludzkiej mowy; a głęboki pomruk tłumu, ury-