Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 031.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— A to ładne powitanie towarzysza — warknął. — Czy wy jesteście ludzie, czy zgraja ludożerców bez serca?
— Nie rozbieraj się pan zaraz do koszuli o jedno słowo! — krzyknął Belfast, występując przeciwko niemu z zaczepną swadą, ale zarazem i przyjacielsko.
— Czy ten dureń ślepy? — odciął nieposkromiony gałganiarz, rzucając na prawo oczyma i na lewo z udanem zdziwieniem. — Nie widzisz, że nie mam na sobie koszuli?
Rozkrzyżował ręce i z dramatycznym gestem potrząsnął szmatami zwieszającemi się z bioder.
— A dlaczego? — ciągnął podniesionym głosem. — Zapowietrzone Jankesy chciały mnie utrupić za to, że broniłem swoich praw między nimi: — Anglik bo jestem! Nasiedli mnie i musiałem nogować. — To dlatego. Czy nigdy nie widzieliście człowieka w opałach? Cóż to za przeklęte pudło, ten cały wasz okręt! Nie mieć serca dla człowieka, który się wyniszczył do ostatniej nitki. Nie ma nic, — zupełnie nic. Ani kuferka, ani łóżka, ani kołdry, ani koszuli — nic, prócz tych łachmaniarskich szmat, w których mię widzicie. Ale nie dałem się Jankesom... Czy nie ma tam kto z was jakiej pary starych spodni dla towarzysza?
Wiedział, jak podbić naiwną duszę tłumu. W jednej chwili zwróciło się ku niemu współczucie — w formie żartobliwej, pogardliwej lub rubasznej. Pierwsza tegoż oznaka spadła w postaci kołdry, rzuconej na Donkina, gdy tak stał, świadcząc o swej przynależności do społeczeństwa białoskórych nagością członków, prześwitujących z poza fantastycznej czerni łachmanów. Po kołdrze padła do jego zabłoconych nóg para starych trzewików. Następnie z objaśnieniem: „Do spodu“ — zwaliła mu się na plecy para zwiniętych w trąbkę szarawarów, ciężkich od smołowych plam. Powiew współczucia rozkołysał te zatwardziałe ser-