Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 042.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ści; lubiano go powszechnie. Belfast, jego faworyt i tych łask świadom, przedrzeźniał go nietylko za plecami. Z większą ostrożnością naśladował sposób jego chodzenia Charley. Niektóre z jego powiedzeń przyjęły się w kasztelu, gdzie je codzień powtarzano. Trudno o większą popularność! Mimo to nikt w załodze nie był pewny, czy przy sposobności porucznik „nie rzuci się na kogo, i tak go nie sponiewiera, jak to jest we zwyczaju na oceanie zachodnim“.
Teraz wydawał ostatnie rozkazy.
— Hę!... Knowlesie. Zbudzić ludzi o czwartej. Kotwica... Hm!... ma być podciągnięta, zanim przyjdzie holownik. Wyjrzyj no, czy kapitan nie wraca. Ja spocznę w ubraniu... Hę!... Dasz mi znać o przybyciu szalupy. Hm! hm!... Stary będzie miał prawdopodobnie coś do powiedzenia, gdy wstąpi na pokład, — rzucił w stronę Creightona. — Zatem dobrej nocy... Hę... Hę... Mamy przed sobą długi dzień jutro... Hm!... Na dziś zmykam. Hm! Hm!
Przez ciemny pokład mignęła wstęga światła, potem stuknęły drzwi i pan Baker znalazł się w swej schludniej kajucie. Młody Creighton oparł się o poręcz i, rozmarzony, patrzał w noc podzwrotnikową. Ujrzał długą, wiejską drożynę, na której rozchwiane cienie liści igrały ze słońcem. Widział rozłożyste konary starodrzewia, łukiem zieleni obejmujące błękit angielskiego nieba, a na jego tle dziewczynę w jasnej sukni, uśmiechniętą pod parasolką, niby zjawisko zstępujące z delikatnego błękitu.
W drugim końcu okrętu izba czeladna, oświetlona jedną już tylko lampą, zwolna pogrążała się w senną ciszę, przerywaną niekiedy głośniejszym oddechem, lub nagłem a krótkiem westchnieniem. Dwa piętra tapczanów ziały czarnemi wgłębieniami nisz, rzekniesz: szeregi grobów z niespokojnemi trupami. Tu i owdzie zasłona z perkalu o