Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 055.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wał ręce i wykrzywiał twarz, gdy mu się to nie udawało. Charley z odległości rzucił w to zgromadzenie okrzyk:
— O dżentelmenach to ja więcej wiem, niż wy wszyscy. Ja żyłem z nimi zapanbrat... Czyściłem im buty.
Kucharz wyciągnął kark, jak żóraw, by lepiej słyszeć. Był zgorszony.
— Stul pysk, gdy mówią starsi, poganinie bezwstydny!
— No dobrze, dobrze, stary Alleluja — odparł Charley pojednawczo.
Po jakiemś tam powiedzeniu brudnego Knowlesa, wygłoszonem z niesłychanie dowcipną miną, powstał śmiech; rósł, jak wzbierająca fala, aż wyładował się w salwie głośnego rechotu. Tupano obiema nogami, zadzierano do nieba pełne wrzasku twarze; niektórzy z hałasem trzepali się po biodrach; ten i ów, zgięty wpół, trzymał się za boki, ciężko dysząc, jakby w paroksyzmie bólu. I cieśla, i bosman, nie zmieniając pozycji, trzęśli się ze śmiechu. Żagielnik, brzemienny swoją anegdotą o jakimś admirale, siedział i dąsał się; kucharz wycierał sobie oczy zatłuszczoną szmatą, a sam Knowles, kuternoga, zdumiony swoim sukcesem, stał pośrodku i uśmiechał się tylko.
Twarz Donkina, opartego o poręcz, nagle spoważniała. Coś jak charczenie dało się słyszeć przez drzwi kasztelu. Zmieniło się w pomruk i nakoniec przeszło w jednostajny jęk. Człowiek zajęty myciem zanurzył raptem obie ręce w stągwi; kucharz przybrał minę bardziej zgnębioną, niż zbity z tropu, wyśmiany heretyk; bosman niespokojnie ruszał ramionami; cieśla skoczył na nogi i odszedł precz, a zaś żagielnik, czując, iż anegdota jego przepadła, jął pykać fajkę z posępną determinacją. W czarnej czeluści korytarza zatliła się para wielkich, nieruchomych oczu i błysnęła białkami. Potem wysunęła się głowa Dżemsa Waita,