Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 060.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Narażał na niebezpieczną próbę nietylko swoją długą przyjaźń z kucharzem, ale co gorsza — wystawiał na szwank nawet zbawienie swej duszy. Kucharz nie posiadał się ze zgryzoty. Nie schwytał wprawdzie winnego, ale wiedział, że zło się krzewi; wiedział, że szatan kryje się wśród tych ludzi, nad którymi poczuwał się do opieki duchowej. Gdy ujrzał nas we trzech lub czterech, zaraz odlatywał od swych garnków, aby nam prawić kazanie. Uciekaliśmy przed nim; tylko Charley, który znał złodzieja, wystawiał się na sztych z najniewinniejszą miną, doprowadzającą poczciwca do irytacji.
— To napewno ty zrobiłeś, — biadał z westchnieniem i z plamą sadzy na brodzie: — To ty, głownio piekielna!... Już nie będziesz więcej suszył skarpetek w mojej kuchni.
Później powiadomiono nas nieoficjalnie, że jeśli się kradzież powtórzy, to wstrzymają nam porcje marmelady (pół funta na głowę). Pan Baker przestał zasypywać swych ulubieńców żarcikami i niedowierzająco chrząkał na wszystkich. Zimne oczy kapitana błyskały ku nam podejrzliwie z wysokości pomostu, gdyśmy wieczorem zajęci byli zwykłą czynnością przy linach. Trudno robić wiele gwałtu o takie złodziejstwo na okręcie handlowym, ponieważ wyraża ono niekiedy tylko niezadowolenie czeladzi z oficerów. Zły to znak. Może się to skończyć Bóg wie jaką zamieszką. Narcyz był dotąd okrętem spokojnym, ale ten wypadek zachwiał podwaliną wzajemnej ufności. Donkin nie krył swojej radości. A my byliśmy zatrwożeni.
Belfast, nielogiczny jak zwykle, jął z pasją obrzucać murzyna wymówkami. Urażony Dżems Wait, z łokciem na poduszce, odparł, chwytając z trudem powietrze:
— Czy prosiłem cię, żebyś dla mnie ściągał to paskudztwo? Niech cię wszyscy djabli z twoim tortem! Gorzej mi po nim — ty błaźnie irlandzki!