Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 064.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

jadowicie. Od tego dnia przestał się liczyć z wszelkiemi względami; nazywał Jimmy’ego „czarną szują“, a nam dawał do zrozumienia, że jesteśmy trzodą głupców, których jeden chytry murzyn codzień wyprowadza w pole. A Jimmy zdawał się lubić tego draba!
Singleton prowadził żywot niezakłócony przez żadne ludzkie wzruszenia. Milczący i poważny, oddychał tem samem co i my powietrzem, i to stanowiło jedyny jego łącznik z nami. Usiłowaliśmy być porządnymi ludźmi i uważaliśmy to za djablo trudne. Pragnienie cnoty z jednej strony, a obawa śmieszności z drugiej, trzymały nas w ciągłem wahaniu. Chcieliśmy zabezpieczyć się od wyrzutów sumienia, lecz nie pragnęliśmy wcale stać się ofiarami własnej uczuciowości. Nienawistna kamratka Jimmy’ego — śmierć — plugawem tchnieniem nawiała do serc naszych jakiegoś subtelnego krętactwa, o którem nam się dotąd nie śniło. Byliśmy powarzeni i oblatywał nas strach. Czuliśmy to wyraźnie. A Singleton, — zdawało się, — o tem wszystkiem nic nie wie i niczego nie rozumie. Dotychczas mieliśmy go za mędrca, na jakiego wyglądał, ale teraz niekiedy ośmielaliśmy się podejrzewać go o starcze przytępienie.
Jednak pewnego dnia, gdyśmy podczas obiadu siedzieli na swych kuferkach, otaczając kołem cynową misę ustawioną na pokładzie, Jimmy wypowiadał swój powszechny wstręt do ludzi i rzeczy i używał specjalnie obrzydliwych określeń. Singleton podniósł głowę. Umilkliśmy. Starzec, zwracając się do Jimmy’ego, spytał:
— Czy jesteś naprawdę umierający?
Tak zagadnięty Dżems Wait oniemiał i stracił rezon. I my wszyscy byliśmy poruszeni: porozdziawiane gęby, serca tłukące się w piersi, mrugające szybko powieki. Ja-