Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 065.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

kaś łyżka cynowa upadła z brzdękiem w misę; ktoś podniósł się do odejścia i stał, nie odchodząc... Chyba z minutę Jimmy usiłował zebrać się na odpowiedź.
Rzekł niepewnym głosem:
— Jakto? Nie widzisz pan, że mi na to idzie?
Singleton podnosił do ust umoczony suchar (zęby mu się — jak twierdził — już stępiły i nie tną ostrzem):
— Więc dobrze. Umieraj i nie zawracaj nam głowy tą sprawą. My nie możemy ci pomóc.
Jimmy padł na swoją koję i przez dłuższy czas leżał milcząc, tylko od czasu do czasu wycierał sobie pot z czoła. Po uprzątnięciu naczyń, omawialiśmy szeptem to zajście. Byli tacy, którym to sprawiło ogromną uciechę. Inni spoważnieli. Wamibo, ocknąwszy się z sennego rozmarzenia, uśmiechał się niemrawo, a jeden z młodych Skandynawów, dręczony wątpliwościami, ośmielił się podczas t. zw. psiej warty zwrócić do Singletona (staruszek niezbyt nas do rozmowy z sobą zachęcał) i spytał go naiwnie:
— Czy pan myśli, że on umrze?
Singleton spojrzał i rzekł z namysłem:
— Czemużby nie miał umrzeć? Owszem, umrze.
To brzmiało nieodwołalnie. Werdyktu, obwieszczonego przez wyrocznię, wywiadowca nie omieszkał udzielić i nam wszystkim. Zażenowany, lecz przejęty ważnością swego posłannictwa, podchodził do tego lub owego i, patrząc w bok, recytował swoją formułę:
— Stary Singleton powiada, że on musi umrzeć.
Była to dla nas wielka ulga. Dowiedzieliśmy się nareszcie, że litość nasza była usprawiedliwiona; będziemy znów mogli śmiać się szczerze, opuszczą nas złe przeczucia. Ale nie wzięliśmy w rachubę Donkina. Donkin „nie życzył