Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 067.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wyłażącemi z orbit oczami z wyrazem męstwa i smutku:
— To nie moje nogi, to moje płuca.
Wszyscy nadstawili uszów.
— A co... Hm!... A co im brak, tym płucom? — pyta pan Baker.
Cała nasza zmiana stanęła kołem na mokrym pokładzie, szczerząc zęby, z szczotkami i kubłami w ręku. Wait rzekł posępnie:
— Koniec ze mną. Czy pan nie widzi, że jestem umierający? Wiem o tem dobrze!
Pan Baker obruszył się:
— Więc po kiego djabła zaciągać się było tu na statek?
— Muszę chyba z czegoś żyć, dopóki nie umrę, czy nie? — odparł Wait.
Rozległy się chichoty.
— Precz z pokładu! Precz z moich oczu! — zawołał pan Baker. Był zakłopotany; pierwszy raz spotkał się z czemś podobnem.
Dżems Wait, stosując się do rozkazu, położył szczotkę i wolno zaczął się oddalać.
Pogonił za nim wybuch śmiechu. Nie można było nie śmiać się. Cała załoga się śmiała. Tak, śmiała się... niestety!
Dręczył nas na każdym kroku, stał się dokuczliwszy od nocnej zmory. Nie było widać, że mu coś dolega; po murzynie nigdy nic nie znać. Nie był bardzo otyły — to prawda, — ale nie był też i chudszy od innych znanych nam murzynów. Kaszlał często. Ale najmniej uprzedzony obserwator mógł spostrzec, że kaszlał najczęściej wtedy, gdy to odpowiadało jego celom. Nie chciał, czy nie mógł wykonywać pracy — ale tak samo też i nie chciał wylegiwać się. Jednego dnia walczył z nami o lepsze na karko-