Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 074.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

stem, podczas gdy woda ciężkiemi strumieniami prała jego nieprzemakalną odzież i rozbijała się syczącą falą o wysokie buty. Ani na chwilę nie spuszczał oka z okrętu: baczył na najlżejszy jego ruch, niby kochanek, czuwający nad ofiarnemi wysiłkami delikatnej kobiety, której życie, — a z niem i cała radość jego własnej egzystencji, — zawieszone jest na włosku. I my wszyscy byliśmy zapatrzeni w okręt. Piękny był i miał pewną słabą stronę, która jednak nie umniejszała ani trochę naszej miłości. Podziwialiśmy głośno jego zalety, przechwalając się niemi jeden przed drugim, jak gdyby były naszą własną, osobistą zasługą, a świadomość jedynej jego wady kryliśmy w milczeniu na dnie głębokiej miłości. Urodził się w grzmiącym huku młotów kujących żelazo, w czarnej wirującej otchłani dymu, pod szarem niebem na wybrzeżu Clyde’y. Ten hałaśliwy i ponury strumień bywa kolebką pięknych tworów, które wypływają na słońce, w szeroki świat, by stać się przedmiotem ludzkiego umiłowania. Narcyz pochodził właśnie z tego doskonałego rodu. Może pod niektóremi względami ustępował innym, ale, — jako, że nasz, — był przeto niezrównany. Pyszniliśmy się nim. W Bombaju ten i ów szczur lądowy paplał o nim, że to „ładny szary okręcik“. Ładny! Cóż za nędzna pochwała! Dla nas był to najwspanialszy statek, jaki wogóle kiedykolwiek spuszczono na morze. Usiłowaliśmy zapomnieć, że podobnie jak i wiele innych dobrych okrętów, stawał się niekiedy wywrotny. Był wymagający. Żądał, aby obchodzić się z nim troskliwie przy ładowaniu i manewrowaniu, a nikt właściwie nie wiedział, jak daleko ma sięgać ta troskliwość. Czysto ludzka niedoskonałość. Ale statek wiedział wszystko dokładnie i smagał czasem pychę ludzkiej niewiedzy zbawienną dyscypliną strachu. Nasłuchaliśmy się o nim strasznych