Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 087.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ażeby ułatwić ten zabieg, i ani jeden mięsień nie drgnął na jego surowej, młodej twarzy.
— Czy lepiej panu teraz? — pytano go troskliwie.
Odpowiedział lakonicznem:
— Wystarczy.
Był to młody oficer o twardych wymaganiach służbowych, ale część jego podkomendnej warty mawiała zazwyczaj, że go lubi, za „jakiś taki pański sposób ganiania nas po pokładzie“. Inni, mniej zdolni do oceny tych wyrafinowanych sposobów, szanowali go za dzielność.
Kapitan Allistoun, po raz pierwszy od chwili wywrócenia się okrętu, obrzucił załogę krótkiem spojrzeniem. Był prawie zupełnie wyprostowany. Postawił jedną nogę na ramie okiennej luki, a kolanem drugiej oparł się o pokład i, omotany w pasie końcem liny gafowej, — kołysał się naprzód i wtył, ze wzrokiem utkwionym przed siebie, jakby wypatrywał sygnału. Przed jego oczami okręt — z pokładem nawpół zatopionym — wznosił się i opadał na wielkich falach, które wybiegały z pod niego, lśniąc w zimnym blasku słońca. Zaczęła w nas kiełkować myśl, że ten nasz korab jest bądź co bądź zadziwiającym pływakiem Rozległy się głosy wezbrane ufnością: — „Wytrzyma, chłopcy!“ — Belfast krzyknął z ferworem: — „Oddałbym miesięczny lon za jedno pociągnięcie z fajki!“ Ten i ów, zwilżając językiem słoną wargę, pomrukiwał coś o „łyku wody“. Kucharz, jakby tknięty przeczuciem, wygramolił się, wsparł się piersiami o stągiew z wodą i zajrzał. Było trochę wody na dnie. Zawył, machając rękami, i zaraz dwu ludzi zaczęło czołgać się z dzbankiem tam i zpowrotem. Dostało się każdemu z nas po dobrym łyku. Kapitan pokręcił niecierpliwie głową i odmówił. Kiedy przyszła kolej na Charleya, jeden z jego sąsiadów zawołał: