Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 092.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

gicznie. Wamibo wydawał z siebie dźwięki podobne do głośnego szczekania. Belfast kawałem żelaza bębnił w ścienną dekę. Raptem przerwali. Ale krzyk i stukanie nie ustawały, wątłe i wyraźne, jak śpiew solowy, następujący po chórze. Więc żył! Krzyczał oto i kołatał pod nami gorączkowo, jak człowiek, złożony przedwcześnie do trumny. Wzięliśmy się do dzieła. W rozpaczliwym ataku rzuciliśmy się na ów ohydny stos rzeczy ciężkich, rzeczy ostrych, rzeczy trudnych do poruszenia. Bosman popełznął, szukając jakiegoś kawałka liny; zaś Wamibo, powstrzymywany wołaniami: „Nie skacz! Nie złaź tu, barania głowo!“ gapił się na nas zgóry; błyszczące oczy, świecące białością kły i nastroszona czupryna czyniły go podobnym do zdumionego i ogłupiałego czarta, patrzącego na jakiś niezwykły rozruch wśród potępieńców.
Bosman z rozkazującem: — „Trzymać tam!“ spuścił nam linę. Przywiązaliśmy do niej rzeczy, które, wirując, umykały z przed naszych oczu na zawsze. Opanował nas szał wyrzucania przedmiotów. Harowaliśmy gorączkowo, raniąc sobie ręce i nawzajem sobie złorzecząc. Jimmy nie przestawał krzyczeć przeraźliwie i bez przerwy, jak torturowana kobieta; łomotał rękami i nogami. Śmiertelny jego strach ściskał nam serca tak okropnie, że pragnęliśmy porzucić go tam, wyleźć z tego miejsca, głębokiego jak studnia i chwiejnego jak drzewo, byle nie słyszeć tych krzyków i powrócić na tylny pokład, gdzie mogliśmy w niezrównanym spokoju oczekiwać biernie śmierci.
— Na miłość boską, zamknij gębę! — wyliśmy ku niemu. Ale on jął się drzeć w dwójnasób głośniej. Może wydało mu się, że go nie słyszymy. Może swój własny głos ledwie słyszał. Wyobrażaliśmy go sobie, jak skurczony pociemku na górnej koi chce wybić kułakami ścianę i jak w tym