Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 103.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

która zapadała wśród nieustannego huku burzy. Pan Baker na rufie zawołał:
— Czy nikt tam z was nie zatka mu gęby? Czy ja sam muszę przyjść?
— Stul pysk! — Cicho bądź! — odezwały się z różnych stron rozjątrzone głosy, drżące z chłodu.
— Dostaniesz ode mnie w łeb! — rzekł jakiś niewidzialny marynarz zmęczonym głosem: — Ja nie pozwolę, żeby się fatygował sam starszy oficer.
Donkin ucichł i leżał, milcząc milczeniem rozpaczy. Na ciemne niebo wystąpiły gwiazdy i zabłysły nad czarnem jak atrament morzem, usianem pianą i strzelającem ku niebu znikomem i bladem światłem olśniewającej bieli, zrodzonej w czarnym zamęcie fal.
Wgłębione w dal wiekuistego spokoju, gwiazdy lśniły twardem i zimnem jaśnieniem ponad kotłowiskiem ziemi; otaczając ze wszystkich stron pokonany i udręczony statek, świeciły nad nim bezlitośniejsze od oczu zwycięskiego motłochu i niedostępniejsze od serc ludzkich.
Lodowaty wiatr południowy dął triumfująco pod mrocznym przepychem nieba. Ziąb trząsł ludźmi z nieprzepartą gwałtownością, jakby chcąc ich rozbić w kawałki. Wiatr zwiewał ze skostniałych ust niedosłyszalną skargę. Niektórzy, szemrząc, utyskiwali, że już nie czują połowy ciała; inni zamykali oczy, wyobrażając sobie, że mają na piersiach bryłę lodu. Inni znów, zaniepokojeni, że ustał ból w palcach, tłukli rękami o pokład — z uporem, aż do wyczerpania. Wamibo patrzał przed siebie, nieprzytomny i senny. Skandynawowie, szczękając zębami, zamieniali z sobą nic nieznaczące pomruki. Nieliczni przedstawiciele Szkocji wysilali się, żeby unieruchomić dolną szczękę. Lu-