Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 110.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kucharz woła!
Wielu nie zrozumiało tego, innym było to obojętne; większość, dalej ku rufie, nie wierzyła temu. Ale bosman i jeszcze jeden z załogi odważyli się popełznąć na przód statku i rzucić okiem. Poszli, i zdawało się, że przepadli na czas niezmiernie długi, tak, że wkrótce o nich zapomniano. Naraz tych beznadziejnie zrezygnowanych ludzi zdjęła jakaś opętańcza chęć zadawania bólu. Zaczęli się okładać kułakami. O ile po ciemku mogli się namacać, bili się zawzięcie i szeptali z wysiłkiem większym, niż gdyby to samo na głos wykrzykiwali: — „Jest kawa gorąca... Przyniósł bosman“... „Tak?... Gdzież jest“ „Zaraz będzie! Kucharz ugotował“. Dżems Wait jęknął. Donkin, sromotnie depcząc i kopiąc gdzie i kogo się zdarzyło, przygramolił się łapczywie, pełen obawy, że kawa może się dostać i oficerom. Zjawiła się w garnku i pili ją kolejno. Była gorąca, i choć już parzyła jamę ust łakomą, jeszcze wydawała się czemś nierzeczywistem. Wzdychając, podawano sobie garnek w dalszą kolej.
— Jakim sposobem on to zrobił? — wyrwało się komuś zbolałe pytanie.
— Brawo! mistrzu!
Tak czy owak, zrobił to. Archie oświadczył potem, że „stał się cud“. Przez wiele dni podziwialiśmy ten fakt, który pozostał najbardziej interesującym tematem naszych rozmów do samego końca podróży. Indagowaliśmy kucharza, czasu pogody, jakich uczuć doznał na widok swego rusztu „stającego dęba“. Wypytywaliśmy go, wśród pogodnej wieczornej ciszy, podczas kursu na północno-wschód, czy nie musiał stawać na głowie, aby jaki taki ład nadać rzeczom. Wmawialiśmy w niego, że ze stolnicy zrobił sobie tratwę i, podpłynąwszy na niej ku blasze, rozniecił ogień; słowem