Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 121.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

na los szczęścia, z niedbałością wyczerpanej siły. Czyhające niebezpieczeństwo upadku wcale nie przyśpieszało wolnego bicia ich serc; pomruk i posyk fal, tam w dole pod nimi szumiących, dochodził ku nim bez przerwy, lecz słabo, jak niewyraźny odgłos z innego świata; oczy ich od wiatru napełniały się łzami; silne jego dmuchnięcia próbowały ich zepchnąć z niepewnych stanowisk. Z twarzami oblanemi potem, z rozwiewającemi się włosami, huśtali się pomiędzy niebem i wodą, dla zwolnienia rąk siadając naoklep na nokach rej, łażąc po linach wiążących te noki z masztem, lub stając na sczepach łańcucha. W rozterce myśli i uczuć ważyli się pomiędzy chęcią spoczynku i pragnieniem życia, podczas gdy ich skostniałe palce szperały po kieszeniach w poszukiwaniu noża, albo z wysiłkiem czepiały się płacht żaglowych targanych wiatrem. Porozumiewając się dziko wytrzeszczonemi oczyma, dając rozpaczliwe znaki jedną ręką, trzymając w drugiej zawieszone swe życie, spoglądali na wąski tam w dole skrawek zalanego pokładu, rzucali w stronę podwietrzną okrzyki: „Zwolnij!...“ „Ciąg!...“ „Zmocuj!...“ Ruszali ustami, wyrażali wzrokiem żądzę porozumienia, ale wiatr porywał ich słowa i rozrzucał je, niedosłyszane, po burzliwem morzu. W nieznośnem natężeniu bez końca pracowali, jak gdyby wtrąceni przez jakiś zły sen w atmosferę lodu albo płomienia. Naprzemian paliła ich gorączka, albo też trzęsły ich dreszcze. Czuli ból w gałkach ocznych, jakoby podczas zapalenia; w głowach łupanie przy każdym krzyku. Ściskało im gardła, jak twardemi palcami. Za każdem kołychnięciem się statku myśleli: „No, teraz muszę spaść. Wszystkich tu nas postrąca“. I zawieszeni tak w górze, wydawali dzikie okrzyki: „Uwaga tam! — chwytaj linę!...