Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 126.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dam ci funt prymki — zaskamłał pojednawczo, — zaraz jak tylko ją wydostanę, dalibóg...
Davies wyciągnął ku niemu rękę, i głowa znikła.
— Pójdę — rzekł: — ale ty mi za to zapłacisz. — Chwiejąc się na nogach, ale zdecydowany, ruszył ku drzwiom.
— Zapłacę — szczeknął Donkin — zapłacę, jak Boga kocham... funt... po trzy szylingi.
Davies otworzył drzwi narozcież.
— Zapłacisz mi tyle, ile będę chciał... gdy się wypogodzi — rzucił, odchodząc.
Jeden z majtków raptownym rzutem odpiął z siebie mokry płaszcz i cisnął mu na głowę.
— Zabierz-no to, Taffy, hyclu jeden!
— Dziękuję! — zawołał tamten z ciemności, poprzez szum toczących się bałwanów. Słychać było plusk; morze, dudniąc, waliło przez krawędzie burt.
— Używa teraz kąpieli, — mruknął zgryźliwie któryś ze skorupiaków.
— Tak, tak! — wzdychali inni.
Po dłuższem milczeniu Wamibo jął wydawać jakieś szczególne okrzyki.
— Hola, co ci jest? — spytał ktoś szorstko.
— Powiada, iż on byłby poszedł zamiast Davies’a — objaśnił Archie, który był generalnym tłumaczem Finlandczyka.
— Wierzę mu! — wołano.
— Nie bój się, doczmenie, pójdziesz i ty, niedługo będzie i twoja kolej. Siedź, kiedy ci dobrze.
Umilkli i wszyscy obrócili się twarzami ku drzwiom.
Wszedł Singleton, postąpił dwa kroki i stanął, chwiejąc się cokolwiek. Morze, sycząc i rycząc, bałwaniło się, roztrącone piersią nawy, kasztel drżał, pełen ogłuszającego