Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 150.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wynoś się!...
— Nie!... palenisko ogniem ziejące... tylko pomyśl!...
Tu dała się słyszeć roznamiętniona, wrzaskliwa paplanina, w której wyrazy sypały się, jak grad.
— Nie! — krzyczał Jim.
— Tak! Jesteś! Nic nie pomoże. Wszyscy to mówią.
— Łżesz!
— Widzę, że umierasz... w tej chwili... w moich oczach... jesteś już jak martwy...
— Ratunku! — krzyknął przenikliwie Jimmy.
— Nie na tej dolinie łez... wznieś się oczyma wzwyż — darł się tamten.
— Precz! Morderco! Na pomoc! — ryczał Jimmy. Głos mu się nagle załamał. Dolatywały jęki, ciche mamrotanie, westchnienia.
— Co się tu dzieje? — spytał głos, który rzadko dawał się słyszeć.
— Rozstąpcie się! Dalej wtył! — zakomenderował ostro pan Creigton, przeciskając się przez izbę.
— Idzie stary — szepnął ktoś.
— Tam jest kucharz, proszę pana — wykrzyknęło kilku, ustępując z drogi.
Odemknięto drzwi z trzaskiem; szeroki strumień światła trysnął na osłupiałe twarze; dmuchnęło prądem ciepłego zaduchu. Dwaj oficerowie więcej niż o głowę przewyższali tego nikłego, siwego człowieczka, który zjawił się nagle pomiędzy nimi, odziany niepocześnie, sztywny, kańciasty, podobny do wyciosanej z drzewa figurki, z twarzą szczupłą i spokojną.
Kucharz powstał z klęczek. Jimmy siedział na wyższym tapczanie, objąwszy rękami podwinięte golenie. Chwast niebieskiej jego szlafmycy drżał prawie nieuchwyt-