Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 158.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

cerów, odbił się twardo kilka razy o pokład i z grzmiącym łoskotem rąbnął o zasuwę tylnej luki.
Z mroku wyłoniła się masywna postać pana Bakera.
— Ludzie, opamiętajcie się! — krzyknął, idąc na nieruchomo zwarte pospólstwo.
— Wróć się pan, panie Baker — zawołał spokojny głos zwierzchnika.
Usłuchał pomimowoli. Przez chwilę panowała cisza, poczem rozległ się ogłuszający zgiełk, nad który wybił się energiczny głos Archie’go:
— Jeżeli jeszcze raz to zrobisz, powiem!
— Daj spokój! — rozlegały się krzyki.
— Rzuć to!
— My nie z tego gatunku!
Czarna ciżba skłębionych kształtów ludzkich zatoczyła się aż do burty, i zpowrotem uderzyła o ścianę „domu“. Ciemne postacie chwiały się, padały i podnosiły się wskok. Dzwoniły kółka klubek, trącane potykającemi się stopami.
— Rzuć to!
— Puść mię!
— Nie!
— Do kroćset! — — — ach!
Tu odgłos, jakby uderzenia w twarz; kawałek żelaza stuknął o pokład; szamotanie się krótkie — i cień czyjegoś ciała zniknął w otworze głównej luki, przed cieniem czyjegoś kopnięcia. Rozległ się rozwścieczony głos, skowyczący najplugawsze klątwy.
— Ciskać sprzętami — na miły Bóg! — chrząkał przerażony pan Baker.