Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 172.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

bocie waszej znacie się po łebkach. Obowiązek spełniacie, aby zbyć. Gdybyście pracowali dziesięć razy więcej, i tego byłoby nie dosyć.
— Robiliśmy co można, panie, — zawołał ktoś drżącym, rozdrażnionym głosem.
— Co można! — piorunował dalej kapitan: — Słuchaliście bajd, które wam plotą na lądzie, nieprawdaż? Ale te bajdy nie powiedziały wam, że tem, co potraficie, lepiej się nie chwalić. Oświadczam wam, że źle pracujecie. Nie jesteście zdolni do czegoś więcej? Wiem o tem i nic nie mówię. Ale dosyć już tych wybryków, bo inaczej ja sam im kres położę. Jestem na to przygotowany. Dosyć tego!
Pogroził tłumowi palcem.
— A co zaś do tamtego człowieka, — podniósł głos do najwyższego tonu: — co zaś do tamtego człowieka, to jeśli wylezie mi na pokład bez mojej wiedzy, każę go okuć i sprawa skończona.
Kucharz, usłyszawszy ten podniesiony głos, wybiegł z kuchni, podniósł ramiona ze zgrozą, zdumieniem i niedowierzaniem, i zaraz się schował. Nastąpiła chwila głębokiego milczenia, podczas której jakiś krzywonogi majtek odszedł na stronę i splunął przyzwoicie w korytko odpływowe, w t. zw. szpejgat.
— Ale jest coś innego, — rzekł spokojnie kapitan. To mówiąc, zrobił szybki ruch, sięgnął do kieszeni i wydobył nagle żelazny balas: — To!
Ten ruch był tak niespodziewany, że cała załoga żachnęła się wtył. Kapitan wodził przeszywającym wzrokiem po twarzach: na niektórych pojawił się wyraz zdumienia, jak gdyby nigdy żelaznego kołka nie widzieli. Trzymał go wysoko nad głową. — To jest moja rzecz. Nie indaguję was