Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 179.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

trop, serdecznie dbały o swego murzyna, jak idealny władca niewolników. Ale poza kajutą był skłonny do irytacji, zapalny jak proch, zasępiony, podejrzliwy, i tem brutalniejszy, im więcej był stroskany. Miał napogotowiu łzę lub kułak: łzę dla Jimmy’ego, kułak dla każdego, kto niezbyt prawowiernie przyznawał słuszność Jimmy’emu. O niczem innem nie było wśród nas mowy. Nawet dwaj Skandynawowie rozważali ten wypadek — chociaż niewiadomo w jakim duchu, ponieważ toczyli spór w swojej rodowitej mowie. Belfast posądzał jednego z nich o brak uszanowania i wskutek tej niepewności w wyborze postanowił zwalczać obu. Tak ich okropnie zastraszył, że odtąd żyli pośród nas w odosobnieniu, jak para niemych. Wamibo nie wyrażał się językiem zrozumiałym, lecz ponieważ nigdy się nie uśmiechał — tak jak zwierzę — i zdawał się rozumieć z tego wszystkiego mniej od kota — w rezultacie wyszedł z tej sprawy cało. Zresztą należał przecież do wybrańców, którzy uratowali Jimmy’ego, i podejrzenia nie mogły go się czepiać. Archie, który był wogóle milczący, siedział często u Jimmy’ego godzinę albo i więcej, rozmawiając z nim spokojnie tonem jakoby właściciela. Nie było chwili w dzień a nieraz i w nocy, ażeby ktokolwiek nie siedział w klitce Jimmy’ego. Wieczorem, od szóstej do ósmej, kajuta była przepełniona, a koło drzwi tłoczyła się jeszcze gromadka ciekawych. Każdy wpatrywał się w murzyna.
A on wygrzewał się w cieple naszych zabiegów. Oczy połyskiwały mu ironicznie, gdy słabym głosem zarzucał nam tchórzostwo. — „Gdybyście byli — mawiał — mocno przy mnie stali, dziś chodziłbym po pokładzie“. Zwieszaliśmy głowy. — „Tak, ale jeżeli przypuszczacie, że dam im się okuć dla waszej przyjemności... Otóż, nie... To leżenie