Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 205.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

jący na sobie, pod strażą czujnych świateł, miljony żywych istot, — okręt, naładowany śmieciem i klejnotami, złotem i stalą. Piętrzył się, olbrzym i mocarz, przechowując bezcenne tradycje i niewypowiedziane cierpienia, chroniąc sławne pamiątki i niewdzięczne zapomnienie, żywiąc bezecne cnoty i szczytne błędy. Okręt wielki! Przez tysiąclecia wytrzymywał chłostę oceanu; żył już wówczas, kiedy świat był rozleglejszy a mniej oświecony, kiedy morze było bardziej niezmierzone i tajemnicze i chętniej nagradzało ludzi odważnych szczodrą sławą. Okręt, z którego poczęły się floty i narodowości! Największy okręt z banderą plemienia; okręt silniejszy od burz; okręt, który zarzucił kotew na pełnem morzu.
Narcyz, zlekka pochylony wiatrem pobrzeżnym, okolił cypel South Foreland, ominął piaszczyste ławice Downs i na kablu holowniczym wjechał w rzekę. Odarty z przepychu swoich białych skrzydeł, musiał teraz posłusznie iść za holownikiem przez labirynt niewidocznych kanałów. Mijał czerwono malowane statki-latarnie, które zdawały się przez chwilę płynąć szybko wraz z prądem, lecz niebawem zostawały beznadziejnie gdzieś wtyle. Wielkie boje, pousadzane na mieliznach, prześlizgiwały się cicho wzdłuż boków i, dostawszy się w szlak za okrętem, targały się na łańcuchach jak rozjuszone psy — stróże. Przestrzeń zwężała się; ląd przybliżał się z obu stron okrętu, podciąganego wciąż w górę rzeki. Po jednej i po drugiej stronie pojawiły się gromadki domów; zbiegały, zda się, na łeb na szyję po równi pochyłej, by ujrzeć płynący okręt, lecz zatrzymane w biegu przez grząski dołaz, skupiały się na twardszych zboczach. Dalej zjawiły się bandy wybujałych kominów fabrycznych; przypatrywały się impertynencko statkowi, jak wędrowna ciżba smukłych olbrzymów, wy-