Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 209.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Grupy rozprzęgły się. Podróż była skończona.
Przez burtową poręcz zlatywały tłomoki z pościelą; osznurowane kuferki ześlizgiwały się po spustowej kładce; nie było ich dużo.
— Reszta krąży około Przylądka — tłumaczył zagadkowo Knowles jakiemuś dokowemu wyjadaczowi, z którym się nagle zaprzyjaźnił. Majtkowie uwijali się nagwałt, krzyczeli coś jeden drugiemu, zwracali się do całkiem obcych ludzi o „użyczenie rąk przy pakunkach“, i naraz, przybrawszy odpowiednio uroczystą minę, podchodzili żegnać się z panem Bakerem.
— Do widzenia panu! — wołali na różne tony.
Pan Baker ujmował szorstkie dłonie, obdzielał każdego przyjaznem chrząknięciem, iskrzyły mu się oczy.
— A nie trwoń pieniędzy, Knowlesie. Hm! Oszczędzaj: rychlej doczekasz się miłej żonki.
Kuternoga był w siódmem niebie.
— Żegnam pana — miażdżył oficerowi rękę wzruszony Belfast, spoglądając wilgotnemi oczyma: — Myślałem, że go zabiorę z sobą na ląd — mówił płaczliwie.
Pan Baker nie zrozumiał, o co mu chodzi, ale z wielką uprzejmością powiedział:
— Czuwaj nad sobą, Craik.
I osierociały Belfast ruszył ku zejściu, pogrążony w smutku i żałobie.
Cisza zapanowała na okręcie. Pan Baker błąkał się sam jeden, tu i tam, pochrząkując, dotykając klamek, zaglądając w każdy ciemny kąt, dbały i niestrudzony: — wzór naczelnego oficera! Nikt nań na lądzie nie czekał. Matka nie żyje; ojciec i dwaj bracia, rybacy z Yarmouth, utonęli razem w pobliżu Dogger-Bank; z siostrą zamężną stosunek chłodny. Wielka dama. Jej mąż, — pierwszy kra-