Strona:PL Joseph Conrad-Murzyn z załogi Narcyza 217.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

szłość, z której wzięli początek ci oto pracownicy morza: przymusowe wcielanie do załóg; wrzaskliwe bunty; płacz i lament kobiecy na brzegu i męskie okrzyki zwycięstwa. Słońce z niebios opromieniło brudną ziemię, jakoby darem łaski i przebaczenia; zlewało światłość na mroki wspomnień, na milczące kamienie, na chciwość i samolubstwo; na niespokojne twarze niebacznych ludzi. A po prawej stronie tej ciemnej grupy zajaśniał, opłukany falą światła, front Mennicy, — zajaśniał, pomimo plam, olśniewającą bielą, jak marmurowy pałac z baśni czarodziejskiej.
Załoga Narcyza powędrowała gdzieś dalej i zginęła mi z oczu.
I już nie zobaczyłem jej nigdy. Morze pochłonęło jednych, parowce zabrały innych, cmentarze ziemskie niech wyliczają się z reszty. Singleton wraz ze skarbami wspomnień swego pracowitego żywota spoczął zapewne w jakiej przytulnej głębinie morskiej. A Donkin, który nigdy w życiu żadnej pracy rzetelnie nie wykonał, najniezawodniej utrzymuje się z tego, że rozprawia niechlujnie a wymownie o prawach robotników do życia. Niech tak będzie! Niechaj mają ziemia i morze to, co każdemu z nich przynależy.
Rozłąka z towarzyszem okrętowym, jak i z każdym innym człowiekiem, jest rozłąką na zawsze; i nigdy już żadnego z nich nie spotkałem. Niekiedy jednak wiosenny przybór pamięci podnosi fale ciemnej rzeki o dziewięciu zakrętach. Wtedy na wodach zapomnianego strumienia pojawia się okręt: okręt — widmo, kierowany przez załogę Cieniów. Przepływają mimo, podając znak — widmowe powitanie. Alboż nie wydobyliśmy społem — żeglując po nieśmiertelnem morzu — treści z naszych grzesznych żywo-