Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 077.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

stu nikt nie miał odwagi prowadzić handlu z człowiekiem którego gwiazda zagasła. Taki kupiec nie mógłby się spodziewać litości ani od Arabów, ani od radży; nie dostałby na kredyt ryżu w czasie przednówka, Almayer zaś nie byłby mu w stanie pomóc bo czasem ledwie sam mógł się wyżywić. Pogrążony w osamotnieniu i rozpaczy zazdrościł często swemu bliskiemu sąsiadowi, Chińczykowi Dżim Eng; widywał go nieraz rozciągniętego na stosie chłodnych mat, z drewnianą poduszką pod głową i fajką z opium w bezsilnych palcach. Almayer nie szukał jednak ukojenia w opium — może było to za kosztowne, — może duma człowieka białego ratowała go od upadku, — a najprawdopodobniej strzegła go myśl o córeczce w odległych Straits Settlements. Miewał o niej częstsze wiadomości odkąd Abdulla kupił parowiec kursujący mniej więcej co trzy miesiące między Singapurem a osadą nad Pantai. Czuł się teraz bliżej córki. Tęsknił za jej widokiem i projektował podróż do Singapuru, lecz wyjazd swój z roku na rok odkładał oczekując ciągle jakiegoś pomyślnego zwrotu w swoim losie. Nie chciał powitać córki z pustemi rękoma, bez słów nadziei na ustach. Nie mógł skazywać jej na dziki tryb życia jaki sam prowadził — a zarazem bał się jej trochę. Co też sobie o nim pomyśli? Zaczął liczyć lata. To już dojrzała kobieta wychowana wśród zachodniej cywilizacji, młoda i pełna nadziei; a on czuł się starym, zwątpiałym i bardzo podobnym do tych dzikich wokół siebie. Zadawał sobie pytanie, jaką będzie jej przyszłość? Nie mógł na to odpowiedzieć i nie śmiał myśleć o tem. A jednak tęsknił za córką. Latami ciągnęło się jego wahanie.
Niespodziane zjawienie się Niny w Sambirze po-