Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 094.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

odwiedzin nie ponowił. Jakoś w rok po odjeździe holenderskiej komisji brataniec Abduli, Said Reszyd, powrócił z pielgrzymki do Mekki, zaszczycony zielonym kaftanem oraz świetnym tytułem hadżiego. Z pokładu parowca, który go przywiózł, wykwitły snopy rakiet, w osiedli Abdulli całą noc rozlegało się bicie w bębny, a uczta powitalna przeciągnęła się aż do wczesnych godzin ranka. Reszyd był ulubionym synowcem i spadkobiercą Abdulli. Kochający ten stryj, spotkawszy raz Almayera na wybrzeżu, przystanął grzecznie dla wymiany uprzejmości i oświadczył uroczyście że pragnie z nim porozmawiać. Almayer przeczuł coś niedobrego i lękał się zasadzki — ale, naturalnie, przyjął zapowiedź odwiedzin z oznakami wielkiego rozradowania. Jakoż następnego wieczoru, zaraz po zachodzie słońca, zjawił się Abdulla w towarzystwie kilku siwobrodych Arabów i swego synowca. Młodzieniec ten o wyglądzie skończonego łajdaka i rozpustnika udawał najwyższą obojętność na wszystko co się dzieje. Ludzie z pochodniami ustawili się u podnóża schodów; goście zasiedli na kulawych krzesłach a Reszyd stanął osobno w cieniu, oglądając pilnie swoje rasowe, małe ręce. Almayer, zdumiony uroczystą postawą swoich gości, przysiadł na rogu stołu z charakterystycznym brakiem godności; Arabowie wlot zauważyli to i w spojrzeniach ich odmalowała się surowa nagana. Ale oto przemówił Abdulla, spoglądając mimo Almayera na czerwoną firankę, której lekkie drżenie zdradzało obecność kobiet po drugiej stronie. Przedewszystkiem złożył Almayerowi grzeczne życzenia z okazji długich lat, które przeżyli mieszkając obok siebie w sąsiedzkiej życzliwości, i wyraził pragnienie aby Allah użył mnogich lat życia miłemu sąsiadowi, radując jego szczęściem serca przy-