Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 102.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Stały obie tuż przy zasłonie. Nina usiłowała znaleźć się jaknajbliżej szpary, lecz pani Almayer broniła swej pozycji z gniewnym uporem. Po drugiej stronie zasłony nastała przerwa w rozmowie. Słychać było oddechy kilku ludzi, pobrzęk jakichś ozdób i dźwięk metalowych pochew lub miedzianych naczyń siri, podawanych z rąk do rąk. Pani Almayer i Nina mocowały się w milczeniu. Nagle ktoś poruszył się na werandzie i na zasłonę padł cień od barczystej postaci Almayera. Kobiety przerwały walkę i zastygły w ciszy.
Almayer powstał z krzesła; chciał odpowiedzieć gościowi i obrócił się tyłem do korytarza, nie wiedząc, co się dzieje po drugiej stronie firanki. W głosie jego przebijał żal i pewne zniecierpliwienie.
— Zwróciłeś się nie tam gdzie trzeba, tuanie Marula, jeżeli chcesz prowadzić handel. Byłem niegdyś kupcem ale teraz już nie jestem. Nie wierz, choćby ci w Sambirze mówili co innego. Żadnego towaru nie znajdziesz w moim domu; nie mam nic na sprzedaż i sam niczego nie potrzebuję. Udaj się do radży, o tam gdzie ogniska palą się na brzegu; za dnia widać jego domy po drugiej stronie rzeki. On ci da pomoc i będzie handlował z tobą. Albo jeszcze lepiej zwróć się do Arabów — ciągnął gorzko Almayer, wyciągając rękę ku Sambirowi. — Abdulla, to jest człowiek jakiego ci potrzeba. Niema rzeczy którejby nie kupił i niema rzeczy którejby nie sprzedał. Wierzaj mi, że ja go znam dobrze.
Chwilkę czekał na odpowiedź, poczem dodał:
— Wszystko to jest prawdą i nic więcej nie mam do powiedzenia.
Nina, odepchnięta przez matkę, usłyszała w od-