Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 106.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

kany promień włosów pozostały niezasłonięte. Przykuwał ją nieodparcie widok tego wspaniałego, nieulękłego męża; jakże niepodobny był do kupców widywanych dotychczas na tej samej werandzie!
Dain Marula, olśniony nieoczekiwanem zjawiskiem, zapomniał o Almayerze, o brygu, o świcie zagapionej w niemym podziwie, o celu swych odwiedzin; zapomniał o całym świecie, ogarnięty przemożnem pragnieniem aby rozkoszować się jaknajdłużej cudnem zjawiskiem, spotkanem tak niespodzianie w miejscu tak — według niego — nieodpowiedniem.
— To moja córka — rzekł zmieszany Almayer. — Nic nie szkodzi. Białe kobiety mają inne zwyczaje — pewno wiesz o tem, tuanie, ponieważ wiele podróżowałeś. No ale już późno. Jutro skończymy naszą rozmowę.
Dain zgiął się w niskim pokłonie. Ostatni raz jeszcze rzucił wzrokiem na Ninę, usiłując zawrzeć w tem spojrzeniu nieprzeparty swój zachwyt. W następnej chwili podał Almayerowi rękę z uprzejmością i powagą, a na jego twarzy malowała się kamienna obojętność jak gdyby wogóle istnienia kobiet nie przeczuwał. Ludzie Daina oddalili się długim sznurem; ruszył wnet za nimi a śladem jego postępował krępy Sumatryjczyk o dzikim wyglądzie, przedstawiony uprzednio jako dowódca brygu.
Nina podeszła do balustrady. Światło księżyca przewijało się po stalowych ostrzach włóczni wojowników zmierzających gęsiego do przystani; mosiężne obręcze na ich nogach pobrzękiwały rytmicznie. Po chwili łódź odbiła od brzegu i ukazała się w pełnem świetle miesiąca, majacząc niby ciemna, bezkształtna masa w lekkiej mgle wiszącej nad rzeką. Wydało się Ninie