Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 107.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

że widzi u rufy wdzięczną postać męską na tle rozpostartego żagla, lecz po chwili wszystkie kontury zamazały się i rozpłynęły w zwojach białych oparów otulających środek rzeki.
Almayer zbliżył się do córki. Wsparł się obu rękami o poręcz i spoglądał markotnie na stos śmieci i potłuczonych butelek u stóp werandy.
— Co znaczył ten hałas przed chwilą? — sarknął gniewnie nie podnosząc oczu. — Niech was doprawdy! Czego chciała twoja matka? A ty dlaczego się pokazałaś?
— Matka nie chciała mnie puścić, — odpowiedziała Nina. — Gniewa się na mnie i mówi że ten człowiek który dopiero co odszedł, to wielki radża. Myślę teraz że ona ma rację.
— Widzę że powarjowałyście obie — warknął Almayer. — Cóż to cię może obchodzić? albo ją, albo kogokolwiek? Ten człowiek chce zbierać po wyspach trepang i ptasie gniazda — oto co mi powiedział ten wasz radża! Przyjdzie tu jutro. Życzę sobie abyście się trzymały zdaleka od domu i pozwoliły mi zająć się spokojnie interesami.
Na drugi dzień Dain Marula zjawił się znowu i miał długą rozmowę z Almayerem. Nawiązali przyjazny i zażyły stosunek który zwracał ogólną uwagę, póki ludność Sambiru nie przywykła do widoku gęstych ognisk zapalonych w kampongu białego, gdzie ludzie Maruli grzali się nocną porą w czas północno-wschodniego mussonu. Pan ich wiódł tymczasem długie narady z tuanem Putih, jak nazywano Almayera. Nowy kupiec wzbudził w Sambirze ogólne zaciekawienie. Czy widział się z sułtanem? Co mu sułtan powiedział? Czy ofiarował sułtanowi jakie dary? Co

63