Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 111.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ V

Rozgorączkowani mieszkańcy Sambiru ochłonęli stopniowo. Przyzwyczajono się z czasem do widoku ludzi krążących między domem Almayera a statkiem, który stał na kotwicy u przeciwległego brzegu. Niezwykły pośpiech, z jakim czeladź Almayera zabrała się do naprawienia starych czółen, nie wadził już kobietom sambirskim w należytem wykonywaniu czynności gospodarczych. Nawet zawiedziony Dżim Eng przestał dręczyć swój mętny umysł handlowemi zagadkami; za pośrednictwem fajki z opjum pogrążał się w stan błogiej niepamięci i zostawiał w spokoju Babalacziego, który mijał jego chatę nie zwracając pozornie niczyjej uwagi.
Owego skwarnego popołudnia sambirski statysta, nie zatrzymany przez żaden przyjacielski wywiad, wyciągnął swoje czółenko z pod krzaków gdzie chował je zwykle podczas odwiedzin w domu Almayera. Opustoszała rzeka skrzyła się w prostopadłych promieniach słońca. Babalaczi wiosłował powoli i od niechcenia, skurczony na dnie łódki pod swym olbrzymim kapeluszem, kryjąc się przed palącym żarem odbitym od wodnej tafli. Nie spieszyło mu się wcale. Pan jego, Lakamba, spoczywa jeszcze o tej godzinie. Babalaczi zdąży przybyć przed jego obudzeniem i powita go ważnemi nowinami. Czy władca okaże niezadowolenie? Czy stuknie z gniewem hebanową laską o podłogę i przerazi swego sługę gwałtownemi słowami bez

67