Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 117.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

rozkazów! Zatroszczyła się nagle, czy jej łódeczka gotowa i czy znajdzie w niej wiosło? Trzeba będzie wypłynąć o czwartej zrana — już za kilka godzin.
Wstała z fotelu; musi wypocząć — o świcie czeka ją długa przejażdżka. Lampa paliła się ciemno, a ojciec znużony całodziennym trudem leżał już w hamaku. Zgasiła lampę i weszła do dużego pokoju z lewej strony korytarza, gdzie sypiały obie z matką. W kącie, na stosie mat służących pani Almayer za posłanie, nie było nikogo. Nina zobaczyła matkę schyloną nad wielką, drewnianą skrzynią, której wieko było podniesione. Na podłodze stała łupina z kokosowego orzecha napełniona olejem, z bawełnianą szmatką zamiast knota. Blask kaganka prześwietlał smugi czarnego, woniejącego dymu, otaczając czerwoną aureolą postać pani Almayer. Plecy jej były zgięte, a głowa i ramiona chowały się w wysokiej skrzyni. Widocznie przewracała coś na dnie, bo dochodził stamtąd łagodny dźwięk srebrnych pieniędzy. Nie zwróciła zrazu uwagi na obecność córki. Nina stała obok niej w milczeniu, patrząc na małe woreczki z grubego płótna ustawione na dnie skrzyni. Pani Almayer wyjmowała garściami błyszczące guldeny i dolary meksykańskie; rozwarłszy dłonie, patrzyła jak pieniądze sypią się z powrotem do skrzyni przez jej krogulcze palce. Upajała ją dźwięczna muzyka srebra, a w oczach jej odbijały się błyski nowych monet. — „Ten worek, i drugi, i jeszcze jeden! — mruczała zcicha. — On mi da jeszcze więcej — da mi tyle, ile zażądam. On jest potężnym radżą — synem niebios — a ona będzie wielką rani! To wszystko dał mi za nią! A za mnie nikt nikomu nie zapłacił! Jestem tylko niewolnicą. Nie! ja jestem matką wielkiej rani!“ — Zamilkła spostrzegłszy córkę.

75