Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 123.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

i ljany wydzierały się ku górze gmatwając się w nierozerwalne sploty, dusiły się w okrutnych uściskach z zapamiętałością i szaleństwem, prąc ku życiodajnemu blaskowi słońca w złowrogiej, milczącej walce na śmierć i życie. Zdało się że wszystkie rośliny, przejęte zgrozą na widok zgnilizny szerzącej się u ich stóp, porwały się do nagłej ucieczki by ujść rozkładowi i śmierci, z której same wzięły początek.
— Musimy się rozstać — przemówił Dain po długiem milczeniu. — Wracaj zaraz do domu — ja poczekam tutaj aż bryg przypłynie i zabierze mnie po drodze.
— Czy długo tam zostaniesz, Dainie? — spytała cicho Nina.
— Długo! — wykrzyknął Dain — któryż człowiek chciałby pozostawać długo w ciemności? Kiedy nie jestem przy tobie, Nino, wydaje mi się że oślepłem. I cóż mi po życiu bez światła?
Z uśmiechem dumy i szczęścia Nina wychyliła się i ujęła twarz Daina w obie dłonie, topiąc w jego źrenicach tkliwe i badawcze spojrzenie. Snać wyczytała z oczu potwierdzenie jego słów, bo słodki spokój ją ogarnął i złagodził ból rozłąki. Uwierzyła że ten potomek wielkich radżów, syn potężnego wodza, pan życia i śmierci, przy niej tylko widzi blask słońca. Porwała ją nieskończona fala wdzięczności i miłości. Jakimże znakiem objawi wszystko co czuje temu człowiekowi, który nasycił jej serce taką radością i taką dumą? W zamęt targających nią uczuć padło nagle, jak błyskawica, wspomnienie wzgardzonej i prawie zapomnianej cywilizacji, z którą obcowała w dniach smutku, gniewu i goryczy. Z zimnego popieliska nienawistnej i nędznej przeszłości spłynęło miłosne natchnienie; znalazła wyraz dla szczęścia bez granic i rękojmię pro-