Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 132.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

ścigać statkiem i spuścili szalupy. Rzuciliśmy się do łodzi aby uciec, lecz statek wypuścił na nas ogniste kule i zabił wielu z moich ludzi. Ja jednak ocalałem, o Babalaczi! Holendrzy śpieszą tutaj w pościgu za mną aby zasięgnąć języka u wiernego swego przyjaciela Lakamby i jego niewolnika Babalacziego. Radujcie się teraz!
Ale żaden ze słuchaczy nie zdawał się być w radosnym nastroju. Lakamba założył nogę na kolano i drapał ją w zamyśleniu, a Babalaczi który siedział ze skrzyżowanemi nogami, patrząc przed siebie bezmyślnie, zmalał niejako w oczach i obwisł. Straż ujawniła pewne zainteresowanie toczącą się rozmową i wyciągnęła się na matach, aby znaleźć się bliżej gościa. Jeden z wojowników powstał i oparł się o stojak, bawiąc się frendzlami zdobiącemi rękojeść miecza.
Dain czekał aż łoskot grzmotu przebrzmi w dalekim pomruku, poczem ozwał się znowu.
— Zali jesteś niemym, o władco Sambiru? A może syn wielkiego radży niegodzien jest twojej uwagi? Przybyłem tutaj aby znaleźć schronienie i przestrzec ciebie; pragnę wiedzieć co zamierzasz uczynić.
— Przybyłeś tutaj dla córki białego człowieka — odparł szybko Lakamba. — Schronienie twoje jest u ojca, władcy Bali, Syna Niebios — u samego Anak-Agonga! Cóżem jest, aby opiekować się potężnymi władcami? Wczoraj jeszcze sadziłem ryż na wypalonej polance, a dzisiaj słyszę, że życie twoje ode mnie zależy!
Babalaczi spojrzał na władcę.
— Żaden człowiek nie ujdzie swojemu losowi — mruknął pobożnie. — Gdy miłość zagnieździ się w sercu człowieka, staje się on jak dziecko które nic nie ro-