Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 196.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

wszedł po schodach a Babalaczi powstał niespokojnie i, trzymając palec na ustach, starał się zwrócić na siebie uwagę Niny.
— Dobra z ciebie dziewczyna — szepnął z roztargnieniem Almayer — i puścił rękę córki.
— Ojcze, ojcze! — krzyknęła, pochylając się nad nim z namiętną prośbą w głosie, — spójrz na tych dwóch ludzi, którzy na nas patrzą. Wypraw ich stąd! Dłużej tego nie zniosę. Wypraw ich! Zrób czego chcą — i niech sobie pójdą!
Wzrok jej padł na Babalacziego; zamilkła nagle, lecz uderzała szybko nogą o podłogę w przystępie gorączkowego rozdrażnienia. Oficerowie stali obok siebie, przyglądając się jej ciekawie.
— Co jej się stało? co to znaczy? — spytał młodszy.
— Nie wiem — odpowiedział drugi. — Córka jest wściekła a ojciec urżnięty. Ale jednak niezupełnie urżnięty. To ciekawe! Popatrzno pan!
Almayer powstał z miejsca, przytrzymując się ramienia córki. Zawahał się chwilę, potem puścił swoją podporę i zatoczył się aż do połowy werandy. Zebrawszy siły stał wyprostowany, ciężko dysząc i rozglądając się gniewnie.
— Czy ludzie gotowi? — spytał porucznik.
— Wszystko gotowe, panie poruczniku.
— Proszę nam teraz pokazać drogę, panie Almayer — rzekł porucznik.
Almayer wlepił w niego wzrok, jak gdyby go spostrzegł po raz pierwszy.
— Dwóch ludzi — rzekł niewyraźnie. Zdawało się że wysiłek, z jakim wymówił te słowa, nadwyrężył jego równowagę; postąpił szybko o krok aby uniknąć upadku i stał, kiwając się w tył i naprzód. — Dwóch