Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 213.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

pokoju. Para nietoperzy ośmielonych mrokiem i ciszą jęła znów pląsać w ukośnych zygzakach nad głową Almayera. Długi czas nic nie mąciło skupionej ciszy domu, prócz głębokiego oddechu śpiącego mężczyzny i słabego dźwięku srebra w rękach kobiety przygotowującej się do ucieczki.
Księżyc wzniósł się tymczasem ponad nocną mgłę; wydobył z mroku sprzęty na werandzie, zalał ją światłem i rozrzucił czarne bryzgi cienia, uwydatniając brzydotę i nieporządek poprzewracanych mebli. Na brudnej, bielonej ścianie za śpiącym Almayerem zjawiła się jego karykatura wyolbrzymiona do bohaterskich rozmiarów, o groteskowo przesadzonych szczegółach. Spłoszone światłem nietoperze odfrunęły, poszukując ciemniejszego zakątka, a na stół wylazła jaszczurka o krótkich, nerwowych ruchach; snać podobał jej się biały obrus, bo przystanęła na nim i znieruchomiała. Mogło się zdawać że tknęła ją nagła śmierć, gdyby nie melodyjny zew, którym wabiła mniej odważnego towarzysza, skrytego gdzieś między rupieciami na podwórzu. Zatrzeszczała podłoga w korytarzu, jaszczurka znikła, a Almayer poruszył się niespokojnie i westchnął. Z nicości i zatraty pijackiego snu wracał powoli do świadomości przez krainę widzeń. Przerzucał głowę z ramienia na ramię w sennem otumanieniu. Niebieskie sklepienie spadło mu na barki jak ciężki płaszcz; gwiezdne fałdy wloką się gdzieś głęboko, hen wdole. Gwiazdy w górze i wszędzie wokoło; z gwiezdnej przepaści wznosi się szept nabrzmiały błaganiem i łzami; smutne twarze snują się śród rojów świateł migocących w nieskończonym przestworze. Natrętne, żałosne krzyki uderzają o jego uszy, smutne oczy patrzą ku niemu