Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 214.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

z twarzy cisnących się wokoło — aż tchu mu brak pod miażdżącem brzemieniem światów rzuconych na omdlałe barki. Uciec! ale jak? Jeśli posunie się o krok, stąpnie w próżnię i z przeraźliwym łoskotem zwalą się razem w otchłań — i on, i wszechświat, którego jest jedyną podporą. Czego chcą te głosy? Żądają aby ruszył naprzód. Dlaczego? Ruch to zagłada! Ani mu to w głowie. Oburzył go ten szalony pomysł. Rozparł się mocniej na nogach i wytężył muskuły w bohaterskiem postanowieniu: będzie dźwigał swoje brzemię przez całą wieczność! Mijały tysiąclecia, a on trwał w nadludzkiem trudzie wśród wirujących światów. Żałosny szept smutnych głosów snuł się ciągle i naglił do czynu, póki nie jest jeszcze zapóźno. Tajemnicza moc, która zwaliła na niego nadludzkie zadanie, postanowiła wreszcie jego zgubę. Uczuł ze zgrozą ciężar żelaznej dłoni wstrząsającej jego ramieniem a jednocześnie chór głosów wybuchł rozpaczliwą modlitwą, błagając aby nie zwlekał aż będzie zapóźno. Wydało mu się że coś pęta mu nogi; stracił równowagę, pośliznął się i padł z krzykiem w otchłań. Pierzchła zmora walących się światów. Leżał w półśnie, nie wyzwolony jeszcze z pod władzy sennego czaru.
— Co? co? — szepnął ospale nie otwierając oczu. Głowa ciężyła mu bardzo i nie miał odwagi rozewrzeć powiek. Do uszu cisnęły się wciąż błagalne szepty. „Czy ja śpię? dlaczego słyszę te głosy?“ Usiłował zrozumieć co się z nim dzieje. — Nie mogę się jeszcze pozbyć tej okropnej zmory. — Bardzo byłem pijany. — Kto to mną potrząsa? Jeszcze mi się coś śni. — Muszę otworzyć oczy i raz z tem skończyć. Widać nie jestem jeszcze zupełnie obudzony.