Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 225.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

i rozejrzał się naokoło. W tej chwili właśnie słońce skryło się za lasem — niby wstydząc się swoich życzliwych uczuć — a pełna blasku polanka zapadła nagle w mrok; tylko ognisko jarzyło się jak świetlista źrenica. Dain zszedł powoli do zatoki, odrzucił swój poszarpany sarong i zanurzył się ostrożnie w wodę. Przez cały dzień nie miał nic w ustach i nie śmiał pokazać się na wybrzeżu aby ugasić pragnienie. Za to teraz, płynąc cicho i ostrożnie, połknął kilka łyków wody muskającej mu usta i uczuł się pokrzepiony. Wrócił do ogniska z nowym przypływem wiary w siebie i innych. Przyszło mu na myśl że gdyby Lakamba go zdradził, byłoby już teraz po wszystkiem. Rozpalił wielki ogień, osuszył się w jego cieple i legł znów obok żaru. Nie mógł spać mimo niezmiernego znużenia. Niepokój go opuścił; dobrze mu było tak cicho leżeć. Mierzył upływający czas, śledząc gwiazdy, które wschodziły nad lasem w nieskończonym korowodzie. Niekiedy blask ich silniej się rozżarzał, niby rozdmuchany przez powiewy ciepłego wiatru pod bezchmurnem niebem. Dain pogrążył się w marzeniach. Póty powtarzał sobie że Nina zjawi się przy nim, aż pewność ukołysała jego serce i napełniła go wielkim spokojem. Tak! jutro o świcie ogarnie ich oboje nieobjęty błękit morza, które jest jak życie; ziejące śmiercią lasy zostaną hen za nimi. Z tkliwym uśmiechem wyszeptał jej imię w cichą przestrzeń. Prysnął czar milczenia; daleko, gdzieś nad zatoką, żaba zakumkała głośno w odpowiedzi. Chór głośnych rechotów i żałosnego kumkania wzniósł się nad błotnistem wybrzeżem wzdłuż zarośli. Roześmiał się wesoło: to śpiew miłości. Ogarnęła go serdeczna życzliwość dla żab; słuchał ich pieśni i radował się życiem tętniącem wokoło.