Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 255.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

obok stołu. Małpka zeskoczyła z jego ramienia, chwyciła łupinę leżącą na podłodze i jęła pracowicie skubać ją na okruszyny.
— Zapomnieć! — wyszeptał Almayer. Ten wyraz poruszył w jego świadomości cały łańcuch następstw; ujrzał dokładny obraz tego co się stanie. Wiedział już doskonale co ma zrobić. Naprzód to, potem tamto — a potem wszystko już łatwo przyjdzie. Bardzo łatwo! Opętała go myśl że jeśli nie zapomni przed śmiercią, będzie musiał pamiętać przez całą wieczność. Musi wyrwać z życia pewne rzeczy, zdeptać, zniweczyć, zapomnieć. Długi czas stał zatopiony w myślach i starał się przeniknąć zasadzki zdradnej pamięci. Czuł coraz wyraźniej wiszącą nad nim grozę śmierci i wieczności. „Wieczność!“ rzekł głośno. Dźwięk tego słowa wyrwał go z zadumy. Małpka drgnęła i upuściła łupinę, wykrzywiając się do niego przyjaźnie.
Zbliżył się do drzwi biura, otworzył je z niejaką trudnością i wszedł, podnosząc tuman kurzu. Otwarte księgi o podartych stronicach walały się po podłodze, inne zaś, brudne i czarne, wyglądały jakby ich nigdy nikt nie otwierał. To księgi rachunkowe. W tych księgach zamierzał spisywać dzień po dniu swoje wzrastające bogactwa. Było to dawno! Przez wiele lat nie skreślił ani słowa na tych kartkach pociętych czerwonemi i niebieskiemi linjami. Wielkie biurko o złamanej nodze, stojące w środku pokoju, chyliło się na bok jak kadłub okrętu osiadłego na mieliźnie; wszystkie prawie szuflady powylatywały, wysypując stosy papieru pożółkłego od starości i brudu. Obracające się krzesło stało na swem zwykłem miejscu, lecz kiedy go dotknął, okazało się że nie kręci się już wcale. A niech tam. Wodził zwolna oczami od przedmiotu do przed-