Strona:PL Joseph Conrad-Szaleństwo Almayera 261.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy Ford przybył następnym razem do Sambiru, Ali przyszedł się poskarżyć. Żalił się przed Fordem że Chińczyk Dżim Eng wtargnął do domu Almayera i mieszka tam już od miesiąca.
— I obaj palą — dodał Ali.
Ford gwizdnął przeciągle.
— Opjum?
Ali skinął głową. Ford zamyślił się głęboko i mruknął: „Biedak! im prędzej, tem lepiej“. Po południu poszedł do Almayera.
— Co tu robisz? — spytał Chińczyka, który wałęsał się po werandzie.
Dżim Eng wytłumaczył mu po malajsku monotonnym, bezbarwnym głosem cechującym długoletnich palaczy opjum, że własny jego dom jest stary, dach zacieka, a podłoga butwieje. Więc jako dawny przyjaciel z przed wielu, wielu lat, zabrał swoje pieniądze, opjum, dwie fajki i zamieszkał w wielkim domu.
— Tutaj dużo jest miejsca. On pali a ja tu mieszkam. Nie będzie palił długo — dodał.
— Gdzież on jest? — spytał Ford.
— W swoim pokoju. Śpi teraz — odpowiedział ociężale Dżim Eng.
Ford zajrzał przez drzwi. Dostrzegł w półcieniu Almayera leżącego nawznak na podłodze, z głową wspartą o drewnianą poduszkę. Długa biała broda pokrywała mu piersi, cera pożółkła, a z pod przymkniętych powiek wyglądały białka...
Ford wzdrygnął się i odwrócił. Wychodząc zauważył długi pas czerwonego spłowiałego jedwabiu pokryty chińskiemi głoskami. Dżim Eng przymocował go właśnie do jednego ze słupów werandy.
— Co to takiego? — spytał.