Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/037

Ta strona została uwierzytelniona.

Pan Verloc odpowiedział na to tylko westchnieniem, które wyrwało mu się niechcący, bo postarał się zaraz nadać twarzy wyraz wesoły. Urzędnik mrugał niepewnie, jakby mu dokuczało przyćmione światło pokoju. Powtórzył ogólnikowo:
— Wypadek, który by pobudził czujność policji — i surowość urzędników. Zasadnicza łagodność tutejszej procedury sądowej oraz absolutny brak wszelkich środków represyjnych są zgorszeniem dla Europy. Czego nam teraz potrzeba, to wzmożonego niepokoju — wrzenia, które niewąpliwie istnieje.
— Oczywiście, oczywiście — wtrącił pan Verloc, pełnym szacunku, niskim basem typu krasomówczego, różniącym się tak dalece od tonu, którym mówił dotychczas, że radca się zdumiał. — Istnieje i to w stopniu niebezpiecznym. Moje raporty z ostatnich dwunastu miesięcy wyjaśniają to dostatecznie.
— Pana raporty z ostatnich dwunastu miesięcy — zaczął radca stanu Wurmt swym łagodnym, beznamiętnym głosem — zostały przeze mnie przeczytane. Nie mogę zrozumieć, po co je pan w ogóle pisał.
Smutne milczenie zapadło na chwilę. Zdawało się że pan Verloc zapomniał języka w gębie, radca zaś utkwił wzrok w leżących na stole papierach. Wreszcie odsunął je z lekka.
— Ze stanu rzeczy, który pan tutaj przedstawia, wypływa jedynie to, że w ogóle pana zatrudniamy. A teraz chodzi nam nie o pisaninę, lecz o wykrycie znaczącego, wybitnego faktu — powiedziałbym nawet faktu niepokojącego.
— Nie potrzebuję mówić, że ten cel będzie przyświecał wszystkim moim wysiłkom — rzekł pan Verloc, nadając ton przeświadczenia swemu ochry-