Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/061

Ta strona została uwierzytelniona.

dostał napadu gadulstwa. Stevie siedział naprzeciw pana Verloca, bardzo grzeczny, spokojny i patrzył bezmyślnie przed siebie. Niemałym wysiłkiem w życiu obu kobiet było ciągłe troszczenie się o to, żeby powstrzymać Steviego od przeszkadzania panu domu w taki czy inny sposób. „Chłopiec“, jak go nazywały czule między sobą, był dla nich źródłem tego rodzaju niepokojów prawie od dnia swych urodzin. Posiadanie tak dziwacznego potomka napawało jego ojca upokorzeniem, które ujawniało się skłonnością do brutalnego traktowania Steviego — albowiem właściciel spożywczego sklepu odznaczał się delikatnością uczuć, a jego ból jako człowieka i jako ojca najzupełniej był szczery.
Z czasem trzeba było pilnować aby Stevie nie naprzykrzał się wynajmującym pokoje lokatorom, którzy są dziwaczną kategorią ludzi i odznaczają się drażliwością. A przy tym niepokój o przyszłość, jaka czekała biednego chłopca, dręczył stale obie kobiety. Wizje przytułku dla niedorozwiniętych prześladowały matkę Steviego, gdy się krzątała po jadalni znajdującej się w suterenie obskurnego domu w dzielnicy Belgravia.
— Moja droga, gdybyś nie znalazła takiego dobrego męża — mawiała często do córki — nie wiem co by się stało z tym biednym chłopcem.
Pan Verloc poświęcał Steviemu tyleż uwagi co człowiek obojętny dla zwierząt ulubionemu kotowi swej żony; była to w gruncie rzeczy uwaga tego samego rodzaju, życzliwa i obojętna. Obie kobiety przyznawały w cichości ducha, że właściwie nic więcej nie można się było spodziewać. Wystarczyło to aby Verloc zdobył sobie szacunek i wdzięczność teściowej. Z początku staruszka, która nie spotkała się nigdy