Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/092

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie twierdziłem nigdy, że nie można mnie usunąć — odparł tamten. — Ale to by nie było aresztowanie. Przy tym nie takie to łatwe jak się zdaje.
— Et! — zaprzeczył Ossipon. — Nie bądźcie tacy pewni siebie. Któż zaręczy, że z pół tuzina policjantów nie skoczy na was z tyłu na ulicy? Gdyby wam przygwoździli ręce do boków, to byście nie mogli nic zrobić — no, bo jakże?
— Owszem, mógłbym. Wychodzę rzadko o zmroku — rzekł obojętnie człowieczek — i nigdy bardzo późno. Trzymam rękę na gumowej gruszce, którą noszę zawsze w lewej kieszeni spodni. Naciśnięcie tej gruszki oddziaływa na zapalnik w środku flakonu, znajdującego się w przedniej kieszeni marynarki. Na takiej samej zasadzie jest zbudowana migawka aparatu fotograficznego. Rurka prowadzi w górę do...
Szybkim ruchem uchylił marynarki i Ossipon zobaczył gumową rurkę, podobną do cienkiej brunatnej glisty wychodzącej z kamizelki, z otworu pachy i zanurzonej w wewnętrznej przedniej kieszeni marynarki. Odzienie człowieczka — nieokreślonego brązowego koloru — było wytarte i poplamione, pełne kurzu w załamkach; dziurki od guzików były obszarpane.
— Zapalnik jest częściowo mechaniczny a częściowo chemiczny — wyjaśnił człowieczek z niedbałą łaskawością.
— Działa oczywiście natychmiast? — szepnął Ossipon z lekkim dreszczem.
— Ale gdzież tam — wyznał tamten z niechęcią, która wykrzywiła mu usta jakby skurczem bólu. —