Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

że nie utrzymujecie bliższych stosunków z towarzyszami — dodał tonem nagany. — Czy Verloc coś wam powiedział, czy zwierzył się ze swych zamiarów? Nie widziałem go od miesiąca. Wydaje mi się niemożliwe, aby już nie żył.
— Powiedział mi, że to ma być zamach na jakiś budynek — rzekł Profesor. — Musiałem to wiedzieć aby przygotować odpowiednią bombę. Zwróciłem mu uwagę że ilość materiału wybuchowego, jaką posiadam, nie wystarcza aby wywołać zupełne zniszczenie, lecz prosił mię usilnie abym zrobił co będę mógł. Ponieważ chciał, żebym przygotował coś co będzie można nieść w ręku, zaproponowałem że użyję do tego starej jednolitrowej blaszanki od kopalowego pokostu, którą miałem u siebie wypadkiem. Ta myśl mu się podobała. Było to trochę kłopotliwe, bo musiałem najpierw wyciąć dno a potem je znów przylutować. W blaszance znajdował się gruby szklany słoik o dużym otworze, szczelnie zakorkowany i otoczony wilgotną gliną; słoik zawierał szesnaście uncyj zielonego prochu X2. Zapalnik połączyłem z wkręconym wierzchem blaszanki. To było bardzo pomysłowe — kombinacja czasu i uderzenia. Wyjaśniłem Verlocowi ten system. Cienka rurka blaszana zawierająca...
Myśl Ossipona zwróciła się w inną stronę.
— Jak się to mogło stać? — przerwał.
— Czy ja wiem? Może przykręcił wierzch — co pociągnęło za sobą włączenie kontaktu — a potem zapomniał o terminie wybuchu, który obliczyłem na dwadzieścia minut. Ale mocny wstrząs mógł także spowodować wybuch natychmiast, ponieważ kontakt był włączony. Pewno źle obliczył czas, albo po prostu bombę upuścił. W każdym razie jedno jest