Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.

i że musiała przeobrazić je sobie w myśli na cierpienia duchowe, aby pojąć ich okrucieństwo.
Nadinspektor pamiętał dokładnie rozmowę prowadzoną przez tych dwoje. Słuchał w milczeniu. Było to poniekąd równie ciekawe, nawet wzruszające w beznadziejnej swej jałowości, jak próby duchowego porozumienia między mieszkańcami odległych planet. Lecz Michaelis — groteskowe wcielenie uczuć humanitarnych — przemawiał do wyobraźni. W końcu podniósł się, ujął wyciągniętą ku niemu rękę wielkiej pani, uścisnął ją i przez chwilę zatrzymał w ogromnej, pulchnej dłoni z serdecznością pełną swobody, po czym odwrócił się od poufnego zakątka, ukazując potężne kwadratowe plecy, które wyglądały jak rozdęte pod kusą kurtką z miękkiej wełny. Rozglądał się pogodnie, życzliwie i sunął ku odległym drzwiom między grupami gości, kiwając się z boku na bok. Szmer rozmów cichł naokoło niego. Uśmiechnął się dobrodusznie do wysokiej, pięknej panny, gdy oczy ich się spotkały i wyszedł z salonu, nieświadom ścigających go spojrzeń.
Pierwszy występ Michaelisa w świecie bardzo się udał; były więzień wzbudził szacunek nie zamącony ani jednym szyderczym szeptem. Przerwane rozmowy potoczyły się we właściwym tonie, lekkim albo poważnym. Tylko zgrabny, długonogi mężczyzna lat czterdziestu o wyglądzie pełnym energii, rozmawiając blisko okna z dwiema paniami, zauważył głośno z niespodzianą głębią uczucia:
— On waży przeszło sto dwadzieścia kilo, a ma najwyżej pięć stóp i sześć cali. Biedak! To straszne — straszne.
Pani domu, patrząc z roztargnieniem na nadinspektora, który został z nią sam na sam za para-