— Tak — mruknął nadinspektor. — Jest szpiegiem na żołdzie obcego rządu. Nie moglibyśmy nigdy mu zaufać.
— Muszę sobie radzić na swój sposób — oświadczył Heat. — Gdyby było trzeba, wszedłbym w porozumienie z samym diabłem i wziąłbym za to odpowiedzialność. Są rzeczy, których rozgłaszać się nie powinno.
— Pana wyobrażenie o tajności polega zdaje się na tym, żeby ukrywać co się da przed szefem swego wydziału. Czy pan nie posuwa się trochę za daleko? A gdzie on mieszka? przy swoim sklepie?
— Kto? Verloc? Ach, tak — mieszka przy sklepie. Zdaje się, że razem z nim mieszka jego teściowa.
— Czy dom jest śledzony?
— O nie. I po cóż? Śledzi się niektórych ludzi co tam przychodzą. Według mego zdania on o tej sprawie nic nie wie.
— A jak mi pan to wyjaśni? — nadinspektor kiwnął głową w stronę granatowego strzępu sukna leżącego przed nim na stole.
— Wcale tego nie wyjaśnię, panie nadinspektorze. To jest po prostu nie do wyjaśnienia. Na podstawie swoich wiadomości wytłumaczyć tego nie mogę. — Heat uczynił te zeznania ze szczerością człowieka, którego reputacja jest niewzruszona. — A w każdym razie jeszcze nie teraz. Myślę, że człowiekiem, który najwięcej miał z tym do czynienia, okaże się Michaelis.
— Tak pan myśli?
— Tak, panie nadinspektorze, ponieważ odpowiadam za wszystkich innych.
Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.