— Jeśli pan chce przejść do historii, będzie pan musiał coś w tym celu uczynić. Mówię poważnie, że poza przepracowaniem nie grozi obu panom żadne niebezpieczeństwo.
— Mnie rybołówstwo nie uśmierci, a do przesiadywania późno w noc jestem przyzwyczajony — oświadczył Toodles z niewinną lekkomyślnością. Ale poczuł natychmiast skruchę i jął przybierać minę posępną a dyplomatyczną, jakby naciągał rękawiczki.
— Jego potężny intelekt da sobie radę choćby z największym nawałem pracy. Ja się boję tylko o jego nerwy. Banda reakcjonistów z tym gburowatym bydlęciem Cheesemannem na czele wciąż go znieważa.
— A jeśli będzie chciał rozpętać rewolucję? — mruknął nadinspektor.
— Nadszedł już czas; on jest jedynym człowiekiem dość wielkim na to aby się podjąć tego dzieła — zapewnił wywrotowy Toodles, zapalając się pod spokojnym, rozważnym wzrokiem nadinspektora. Gdzieś na korytarzu daleki dzwonek zabrzmiał nagląco i młody człowiek nadstawił ucha ze zbożną czujnością.
— Już jest gotów do wyjścia — wyszeptał gorączkowo, porwał kapelusz i znikł z pokoju.
Nadinspektor wyszedł innymi drzwiami krokiem mniej elastycznym. Przeciął znów szeroką aleję, potem szedł spiesznie wąską uliczką i powrócił do gmachu, gdzie mieścił się jego wydział. Nie zwalniając kroku, znalazł się u drzwi swego gabinetu. Nim zdążył je zamknąć, oczy jego pobiegły do biurka. Stał chwilę bez ruchu, potem przeszedł kilka kroków, rozejrzał się po podłodze, siadł na fotelu, zadzwonił i czekał.
Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/181
Ta strona została uwierzytelniona.