w rozmyślaniach. A rozmyślania te były częste, długie, głębokie; dotyczyły sprawy ważniejszej niż pięć szylingów. O wiele ważniejszej i bez porównania trudniejszej do wszechstronnego rozważenia z filozoficzną pogodą ducha.
Osiągnąwszy swój cel przebiegle i skrycie, bohaterska staruszka zwierzyła się ze wszystkiego pani Verloc. Tryumfowała w duchu, lecz serce jej z lęku zamierało. Matka Winnie podziwiała córkę, jej spokój, jej opanowanie, a zarazem czuła przed nią wielki respekt, bo niezadowolenie Winnie było groźne i przejawiało się różnymi rodzajami przykrego milczenia. Staruszka ukryła jednak trapiący ją lęk aby zachować swoje atuty, płynące z czcigodnego spokoju jakim tchnęła jej postać dzięki okazałej tuszy, potrójnemu podbródkowi i bezwładowi nóg.
Wstrząs wywołany tą wiadomością był tak nagły, że pani Verloc przerwała swe zajęcie, choć rozmowa nigdy nie była dla niej przeszkodą w pracy. Winnie ścierała właśnie kurz w saloniku za sklepem. Zwróciła głowę ku matce.
— Dlaczegóż mama to zrobiła? — wykrzyknęła ze zgorszeniem.
Musiała być bardzo wstrząśnięta, jeśli odrzuciła to co stanowiło w życiu jej siłę i jej ochronę, a mianowicie obojętność, brak dociekliwości i bierne poddanie się wypadkom.
— Czy mamie było u nas niedość wygodnie?
Wyrwało się jej tych parę pytań, ale już w następnej chwili ocaliła linię swego postępowania, zabierając się do ścierania kurzu, podczas gdy staruszka siedziała zalękła i niema w przybrudzonym białym czepku i ciemnej matowej peruce.
Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/189
Ta strona została uwierzytelniona.