świadczeń z lokatorami matka pani Verloc wyrobiła sobie niekorzystne choć pełne rezygnacji pojęcie o kapryśności ludzkiej natury. A gdyby panu Verlocowi przyszło nagle do głowy powiedzieć Steviemu, żeby zabrał się precz ze swymi przeklętymi gratami? Z drugiej strony podział mebli między rodzeństwo, choćby dokonany najostrożniej, mógłby się stać dla Winnie kamieniem obrazy. Tak! Stevie musi pozostać ubogi i zależny. Jego matka, opuszczając Brett Street, rzekła do Winnie:
— Po co czekać na moją śmierć? Wszystko co tu zostawiam jest odtąd twoją własnością, moje dziecko.
Winnie, już w kapeluszu, stała bez słowa za plecami matki, poprawiając kołnierz jej płaszcza. Wzięła torebkę, parasol; twarz jej była nieporuszona. Nadeszła chwila, kiedy trzeba było wydać trzy szylingi i sześć pensów na jazdę dorożką, zapewne ostatnią w życiu jazdę matki pani Verloc. Wyszły przez sklep na ulicę.
Oczekujący ich wehikuł mógł być symbolem przysłowia „rzeczywistość bywa okrutniejsza od karykatury“ — gdyby takie przysłowie istniało. Za cherlawym koniem pełzła na chwiejnych kołach stołeczna dorożka a na jej koźle siedział dorożkarz kaleka. Ta ostatnia okoliczność wywołała pewien zamęt. Matka pani Verloc spostrzegła żelazne narzędzie w kształcie haka wystające z lewego rękawa dorożkarza i nagle straciła bohaterską odwagę, którą odznaczała się tymi dniami. Nie podobna przecież powierzyć się takiemu dorożkarzowi. „Jak myślisz, Winnie?“ Zaczęła się wahać. Dorożkarz jął się gwałtownych wymówek, które brzmiały jakby je wyszarpywał ze zduszonego gardła. Pochylony na
Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/192
Ta strona została uwierzytelniona.